czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział 6

Powiem tylko tyle: to się nazywa wielki powrót!
___________________________________________
Na kilka dni postanowiłam kompletnie odpuścić sobie szkołę. Ta idiotka pewnie już zaczęła odbywać naszą karę, nic się nie stanie jak dołączę do niej trochę później. Matka nadal patrzyła na mnie spod byka, ale to akurat było już na porządku dziennym. Zerknęłam na zegarek i uświadomiłam sobie, że wstałam godzinę przed czasem – to było do mnie niepodobne. Ale chociaż mogłam dokładnie zaplanować całą szopkę związaną z fałszywym wyjściem do szkoły, dzisiaj przecież tez nie zamierzałam się tam pojawiać. Zwlekłam się leniwie z łóżka, otworzyłam szeroko okno, usiadłam na parapecie i wyciągnęłam ostatniego papierosa z paczki, jak na złość skończył mi się gaz w zapalniczce i musiałam dać sobie radę z przemokniętymi po wczorajszej ulewie zapałkami.
Ostatnie stróżki dymu zdążyły wylecieć z mojego pokoju, gdy ktoś zaczął walić pięścią w drewniane drzwi. Swoją drogę te drzwi miały swoją własną historię. Chyba jak wszystko w moim pokoju. Nic nie znajdowało się tu przez przypadek. Zastanawiałam się ile jeszcze takich poranków zniesie ten zbitek desek.
- Czego chcesz? – rzuciłam mojej matce pytające, a zarazem pełne odrazy spojrzenie, gdy tylko jej postać pojawiła się w progu.
- Co za nowość, dzisiaj zwlokłaś swoją dupę wcześniej, niż zwykle. – przecisnęła się obok mnie i na moje nieszczęście zauważyła paczkę po papierosach. – Co to jest?! – rzuciła nią we mnie.
- Zadajesz  bardzo idiotyczne pytania… - powiedziałam sucho i zaczęłam wrzucać na chybił trafił przypadkowe książki do plecaka. – Wychodzę.
Przekraczałam już próg pokoju, gdy nagle poczułam silne szarpnięcie do tyłu. Potrzebowałam kilka sekund, żeby złapać równowagę. Jakby to wyglądało, że przed chwilą byłam taka harda, a teraz lecę na kolana pod stopy znienawidzonej matki.
- Zawiozę cię do szkoły. – powiedziała przesłodzonym głosem. – Dostałam wezwanie od dyrektora i jestem pewna, że nie dlatego, iż nagle stałaś się wzorową uczennicą. Za pięć minut na dole. – opuściła prędko mój pokój. Zapewne dlatego, żebym nie miała możliwości wdać się z nią w dyskusję.
Gdy znalazłam się już sama wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Rada pedagogiczna nadal myśli, że jak wezwą moją matkę na dywanik to od razu stanę się przykładną uczennicą? Powinni przestać marzyć. Skorzystałam z dodatkowych kilku, wolnych minut i stanęłam przed lustrem, po czym chwyciłam kosmetyki i wykonałam najmocniejszy makijaż jaki tylko potrafiłam. Schodząc na dół spotkałam po drodze ojca i poprosiłam go o pieniądze, w końcu za darmo papierosów nie dostanę. Szczerze mówiąc mój ojciec nie był taki zły. Niewiele ze mną rozmawiał, nie czepiał się, chętnie dawał mi kieszonkowe. Po prostu żyć nie umierać.
Oczywiście w trakcie drogi do szkoły nie obyło się bez obfitych komentarzy na temat tego jak wyglądam, że z takim makijażem powinnam wybrać się pod latarnię a nie do szkoły, zdążyłam się już nauczyć, że ignorowanie mojej matki tylko potęguje jej złość, toteż siedziałam cicho i rozkoszowałam się jej zdzieraniem sobie gardła. Od rana na jednej z głównych dróg doszło do wypadku, więc cała droga strasznie nam się wydłużyła. Z ulgą wyszłam z auta i trzasnęłam drzwiami, po czym stanęłam lekko zgarbiona obok rodzicielki. Wyglądałam kompletnie jak nie jej córka, ale o to właśnie mi chodziło. Moja matka była niską kobietą, z nienaganną sylwetką i takim samym uśmiechem, ciemnymi, układanymi na wałki włosami, do jej stroju też nie można było się przyczepić. Ale za to jak patrzyłam w jej oczy to czułam tylko chłód, który mógłby wulkan przemienić w lodowiec.  Z przyzwyczajenia rzuciłam okiem w stronę naszego miejsca, raczej jeszcze tam nikogo nie było.
Jak to miałam w zwyczaju rozsiadłam się wygodnie w gabinecie dyrektora i czekałam na tą jego kolejną gówno wartą reprymendę. Zawsze gdy tu siedziałam miałam w zwyczaju lustrować spojrzeniem całe pomieszczenie. Zaczynałam od prawej strony, czyli od wejścia. Ogromne masywne drzwi wykonane z ciemnego drewna, sprawiały wrażenie bardzo solidnych, nad nimi wisiało godło szkoły i chorągiewki szkolnej drużyny sportowej. Obok drzwi stał regał na całą ścianę z dokumentacją szkolną. Prawie na środku stało biurko dyrektora, wykonane chyba z tego samego materiału co drzwi. A za nim cała ściana została zamieniona w wielką gablotę z pucharami i dyplomami oraz innymi nagrodami. Przed biurkiem oczywiście stały dwa nawet wygodne fotele dla interesantów, natomiast po lewej stronie było okno, które wychodziło na szkolne boisko.
- Pani… Pani… - zaczął przeszukiwać stosy papierzysk- Brooks… - przesunął palcem po śnieżnobiałych kartkach.
- Zgadza się… - moja matka siedziała jak na szpilkach. Tego już totalnie nie mogłam zrozumieć. Była wzywana na dywanik średnio pięć razy w miesiącu, a jej reakcja zawsze była taka sama. Po co człowiek martwi się czymś, skoro i tak wie jak to będzie wyglądało.
- Może być pani spokojna… Tym razem Naomi nie rzucała żabami na lekcji biologii… - próbował rozluźnić sytuację, na co moja matka się tylko blado uśmiechnęła. – Wezwałem tutaj panią wraz z córką, żeby mieć pewność, iż obydwie strony wiedzą co się dzieje… Mam do pani zasadnicze pytanie… - odłożył okulary na bok – Czy zdaje sobie pani sprawę, że Naomi od dwóch tygodni nie pojawiła się w szkole?
- Słucham?! – moja matka, aż zbladła na tą wiadomość. A ton jej głosu od razu zdradził, że nic nie wie.
- Tak też myślałem… - westchnął głęboko i upił łyk kawy – Oczywiście też pani nie wie o tym, że pańska córka ostatnio sporo namieszała w szkole, wplątała w swoje gierki jedną z  dobrych uczennic. Ze względu na swojej przewinienia byliśmy zmuszeni zastosować odpowiednią karę, jednak Naomi po prostu ją zignorowała.
Reszta rozmowy przebiegła w podobny sposób. Dyrektor zadawał pytania, a moja matka z sekduny na sekundę stawała się coraz bledsza, a jej ręka w pewnym momencie poleciała na moje kolana i mocno je ściskała. Nie wiem czy to miało sprawić mi ból czy przynieść jej jakąś ulgę. Gdy wyszłyśmy już z gabinetu i oczywiście po raz milionowy obiecałam poprawę. Matka musiała wziąć kilka głębokich oddechów, nim znów zasypała mnie falą oskarżeń, wyzwisk i gróźb, z każdym kolejnym zdaniem uśmiechałam się coraz szerzej.
- Nie wiem jak mogłam urodzić taką córkę! – wykrzyczała po kilkuminutowej ciszy. – Taką zdemoralizowaną latawicę, której w głowie tylko imprezy i chłopcy! – znacznie się do mnie zbliżyła, byłam pewna, że za moment wymierzy mi policzek.
- Ekhm… Naomi… - nagle spod ziemi wyrósł przed nami Ryan. Gdy tylko pojawiła się obca osoba moja matka przybrała uśmiech numer 5 i byłam pewna, że będzie zdolna nawet objąć mnie po matczynemu ramieniem – Pan Goldwell pyta czy masz zamiar wejść do klasy. – spojrzał na mnie znacząco.
- Pan Goldwell? – zerknęłam na niego zaskoczona. – Przecież ja dzisiaj nie mam biologii…
- Nawet nie wiesz jakie masz lekcje, idiotko! – do rozmowy włączyła się moja matka. Dobra, myliłam się tym razem chyba naprawdę była zła na mnie, skoro odważyła się wyzwać mnie przy kimś obcym. Przestała to robić odkąd rok temu uświadomiłam ją, że ktoś może udać się z tym do opieki społecznej – Dlaczego nie możesz być taka przykładna jak ten chłopiec?! - posłała mu ciepłe spojrzenie, za to mi ciągle serwowała wzrok bazyliszka.
Myślałam, że zaraz wybuchnę tej kobiecie śmiechem w twarz. Ryan przykładnym chłopcem? Na Boga, te dwa słowa do siebie nie pasują. To on wyciągał mnie na wagary, to z nim piłam tanie wino, paliłam papierosy a później pieprzyłam się w swoim domu. No ale tak w oczach matki to bardzo przykładny chłopiec, bo zna plan lekcji na pamięć. Teraz naprawdę jej głupota osiągnęła apogeum.
- Nie chciałbym pani zwracać uwagi… - odchrząknął kilka razy. – Jednak nauczyciel skarżył się na hałasy, które przeszkadzają jemu i uczniom w lekcji… - uśmiechnął się niby przepraszająco. Ale ja doskonale znałam jego mimikę twarzy i wiedziałam, że to jest fałszywy uśmieszek.
Obserwowałam moją rodzicielkę i myślałam, że za chwilę zapadanie się pod ziemię. Jej policzki już samoistnie zmieniały kolory. Wymamrotała coś niezrozumiałego, na odchodne powiedziała, że widzi mnie od razu w domu po szkole i czym prędzej wyszła. Jedyne co po niej zostało to odbijające się echo zatrzaskiwanych drzwi i zapach wcale nie takich tanich perfum, który jeszcze kilka sekund unosił się w powietrzu.
- Nie mam dzisiaj biologii. – powtórzyłam jak z automatu i zmierzyłam go wzrokiem.
- Wiem o tym. – uśmiechnął się szeroko i na moje oko to był szczery uśmiech. – Ale czułem w kościach, że zaraz oberwiesz po buźce od tej swojej mamuśki. Strasznie wybuchowa kobieta. – pokręcił głową. – To co znów nabroiłaś panno Brooks? - oparł się nonszalancko o szafki i lustrował mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Olałam karę od dyra. – wzruszyłam ramionami – A i podobno sprowadzam jakąś zagubioną duszyczkę  na złą drogę.
Ryan patrzył na mnie z rozbawieniem gdy skończyłam mu wszystko opowiadać. Na początku zgrywał się trochę i próbował naśladować moją matkę. Po dłuższej chwili złapał mnie za rękę i wyciągnął przed szkołę, jedną z wielu rzeczy, które lubiłam było właśnie to jak łapał mnie za rękę. Nie czułam wtedy motylków w brzuchu, tylko po prostu moja pewność siebie ze dwa razy wyszła poza obowiązującą skalę.
Wszystkie liście i niewielkie gałązki były mokre od wczorajszego deszczu i przyczepiały mi się przez to do butów, a inne zielsko ocierało mi się o włosy. Nawet lubiłam deszcz, ale nie pałałam już sympatią do tych dwóch dni po nim. Powietrze zawsze wtedy pachniało w taki specyficzny sposób, który niezbyt mi się podobał, na dodatek wszystkie rośliny nadal były mokre i zimne. Wyjęłam jakiś zeszyt z plecaka, rozłożyłam go na pniu i usiadłam na nim. Trochę trzęsłam się z zimna, jestem pewna, że Ryan to widział, ale po prostu to zignorował. Pieprzony dupek i manipulator.
- Wiem, że twoje życie jest ostatnio bardzo nerwowe… - zaczął palić. – Ale znam idealny sposób na rozerwanie się. – poruszył śmiesznie brwiami.
- Nie licz na nic, moi starzy na razie nie planują żadnych podróży. – zaczęłam grzebać patykiem w ziemi.
- Myślałaś, że… - wybuchnął śmiechem – że znów chcę się z tobą pieprzyć? – złapał się pod boki, a ja momentalnie stałam się czerwona. – Słuchaj skarbie… Było mi nawet dobrze, ale to nie znaczy, że teraz będę szedł do łóżka tylko z tobą. Nie lubię zbyt długo grzać jednego miejsca.
Miałam ochotę wpakować mu patyk, który trzymałam prosto w któreś oko. Nie liczyłam, że między nami będzie jakieś love story, wręcz przeciwnie. Ta perspektywa bardzo mnie obrzydzała, ale nie musiał od razu potraktować mnie jak jakiejś dziwki! Zmierzyłam go wzrokiem i wyobraziłam sobie sytuację, w której robię mu bardzo bolesną krzywdę, mimo sympatii jaką zapałałam do tej perspektywy resztkami sił musiałam powstrzymać się przed tym w końcu chciałam się dowiedzieć co też takiego zaplanował.
                                                   ***
Od kilku godzin żałowałam, że jednak nie strzeliłam mu po prostu w twarz i ze zranioną dumą nie wróciłam do domu. Teraz miałam w głowię przerażającą perspektywę spędzenia imprezy z tą całą Mercy. Ja się pytam kto i po jakie licho ją tam zapraszał? Przecież ta dziewucha z całej naszej paczki znała tylko tego nieszczęsnego Ryan’a, nawet nie wiem w jaki sposób się to stało… A teraz ten idiota jak gdyby nic wyskakuje mi z jakże cudowną wiadomością, iż Mercy pojawi się na domówce, na dodatek ma się nią zająć nie kto inny jak ja. Ze złości, która nagle mnie wypełniła rzuciłam jakąś grubą książką w ścianę. Przecież to dziecko będzie tylko siedziało w kącie i popijało jakiś sok. Dlaczego ja w ogóle dałam mu się przekonać?! Przecież mogłam po prostu zaśmiać mu się w twarz i sobie iść. Chyba, że Ryan wraz z Randallem zaprosili ją po to, żeby się z niej pośmiać. Ta myśl napełniła mnie niemałym optymizmem. Wyciągnęłam z szafy czerwoną, krótką sukienkę z koronkowymi wstawkami, ten kawałek materiału idealnie podkreślał wszystkie moje kształty. Narzuciłam na nią zwyczajne ciuchy, żeby nie wzbudzić podejrzeń rodziców, jak zwykle nie wiedzieli, że idę na imprezę. Jeżeli chodzi o makijaż to chyba już do niego przywykli, więc mogłam zaszaleć jeszcze bardziej.
Wymyśliłam jakiś tani wykręt z uczeniem się u nieistniejącej koleżanki. Matka była zachwycona i wcisnęła mi nawet kilka przekąsek, ojciec natomiast jak zwykle wyraził swoją opinię na temat tego, żebym na siebie uważała. To nie ja powinnam uważać na siebie – tylko inni na mnie. Wychodząc ze swojej dzielnicy dostrzegłam Mercy, która stała na rogu. Przyznam szczerze, że jej widok mnie nie zachwycił - no proszę kto by się tego spodziewał. Tliła się jeszcze we mnie nadzieja, że dziewczyna wychwyci podstęp i po prostu nie przyjdzie. Ale z drugiej strony takie osoby, których życie towarzyskie nie istnieje pewnie łapią się każdej okazji, żeby poznać nowych, fajnych ludzi. Minęłam ją bez słowa tak, żeby mnie nie poznała, na dodatek odwróciłam się do niej plecami. Ciekawa jestem jak trafi do domu Ryana - dupka, skoro droga do niego jest dosyć zawiła. Rzuciłam na nią przelotne spojrzenie i zachichotałam pod nosem. Miała na sobie czarną falbaniastą spódniczkę nieco przed kolano, rajstopy i buty na płaskim obcasie, górze jej stroju niestety nie zdążyłam się już przyjrzeć, co nie zmienia faktu, że wyglądała jakby wybierała się na imieniny do cioci, a nie imprezę.
- Gdzie masz Mercy? – Ryan dorwał mnie już przy drzwiach. Wcale nie wyglądał na pijanego, chociaż melanż musiał trwać już od dobrej godziny.
- Miałam być jej niańką tylko tutaj, nie było mowy o żadnym przyprowadzeniu jej za rączkę. – zabrałam mu papierosa z ust i porządnie się zaciągnęłam. - Nadal nie wiem po co ci tutaj ta sierota, w Matkę Polkę się bawisz?
- Nie twoja sprawa! - burknął, zabrał papierosa i poszedł.
Przed samymi drzwiami odwrócił się jeszcze przez ramię, pokazał mi środkowy palec i wyszedł. Ja nazwałam go pieszczotliwie 'chujkiem' i poszłam swoją drogą.
Przechodząc kolejny raz koło kuchni dostrzegłam naszą zagubioną sierotkę. Przez większą część imprezy chowanie się przed natrętem o imieniu Mercy szło mi całkiem nieźle, ale gdy akurat zachciało mi się pić i musiałam iść do kuchni, dorwał mnie Ryan i z krzywym uśmieszkiem popchnął tę dziewuchę w moją stronę i powiedział, że odnalazł moją zgubę. Poklepał ją po ramieniu, szepnął coś do ucha i podał butelkę wody mineralnej, która stała na stole. Ha! Wiedziałam, że ta dewota nie będzie nawet piła. Wzniosłam oczy do niebios i nimi wywróciłam. Musze szybko zniknąć w tłumie, żeby ją gdzieś zgubić. Tu jest tyle osób, że jak to dobrze rozegram to w ogóle zapomnę o jej obecności.
- Em… Cześć… - powiedziała niepewnie. Spojrzałam na nią spod przymrużonych powiek i tylko ostentacyjnie prychnęłam.
- Słuchaj mnie dziewczyno - wyprostowałam plecy, żeby wydawać się jeszcze wyższą - Niańką dla nikogo nie będę. To jest impreza a nie bal karnawałowy w przedszkolu, więc najlepiej się do mnie nie odzywaj i jak już musisz to trzymać w odległości co najmniej pięciu metrów ode mnie, żeby ludzie sobie nie pomyśleli, że mamy ze sobą coś wspólnego. - przybrałam ten sam chłodny ton głosu co moja matka.
Nie czekałam na jej odpowiedź, wypiłam jednego shota i ruszyłam w tłum, żeby potańczyć, akurat leciała moja ulubiona piosenka! Ruszałam zmysłowo biodrami, aż jakiś koleś się się do mnie przyczepił. Położył ręce na moim ciele i dociskał mnie do siebie tak, że ocierałam się o jego krocze. Przetańczyłam tak kilka piosenek, rozejrzałam się w okół i zdałam sobie sprawę, że na całe szczęście Mercy się ode mnie odłączyła. Ale zaraz mój wewnętrzny głos zaczął pisać czarne scenariusze, że co to będzie jak Ryan się o tym dowie. Cała skóra mi ścierpła na samą myśl o to jak będzie mnie za to tyrał. Jak on się zdenerwuje to dla niego nie ma znaczenia czy jesteś kobietą czy mężczyzną - zjedzie cię równo. Ale z drugiej strony doszłam do wniosku, że mogła się lepiej pilnować. Szkoda, że nie mogłam przyczepić ją szelkami, które nosza małe dzieci do kaloryfera. Chociaż przez całą imprezę wiedziałabym gdzie jest. Wizja gniewu Ryana stawała się dla mnie coraz bardziej nieprzyjemna. Nie miałam zamiaru szukać tej smarkuli, więc jedyna opcja, która mi pozostała to znieczulić się na przyszłe krzyki Dupka. Wyszłam do przedpokoju i z mojego czarnego, workowatego plecaka wyjęłam butelkę wódki. Mogłam wziąć jakąś ze stołu, ale ten stół zaczął przypominać chlew. Cały był zalany, część butelek była już napoczęta, wolałam nie ryzykować tym, że jakiemuś idiocie się nudziło i dosypał czegoś do jednej z nich. Zaszyłam się w kącie, żeby nikt mi nie przeszkadzał lub co gorsza nie liczył na to, że się podzielę tym co moje i zaczęłam bardzo szybko pić. Pić wolałam w samotności, ale za to gdy czułam się już nieźle wstawiona kochałam towarzystwo ludzi. Opróżniłam prawie na raz połowę butelki i już miałam dość. Zacisnęłam mocno powieki i odchyliłam głowę do tyłu. Palił mnie cały przełyk a zawartość żołądka chciała wydostać się na zewnątrz. Wzięłam kilka głębokich wdechów i dźwignęłam się na nogi. Chwiejnym krokiem poszłam schować mój trunek i obijając się o ściany wróciłam do serca imprezy. Wpadłam na jakiegoś kolesia, który ewidentnie był już ostro porobiony tak jak i ja. Wybełkotaliśmy coś do siebie i nagle nabrałam ogromnej ochoty, żeby zacząć go całować. Zarzuciłam mu ręce na szyję, żeby nie stracić równowagi i wdarłam się do jego ust. Nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, że nie protestował. Wręcz przeciwnie położył mi rękę na tyłku, a drugą macał moje piersi. Po tym wszystkim wymamrotałam coś w stylu "było miło" i sobie poszłam. Szłam właśnie korytarzem, który był cały zastawiony obściskującymi się parami lub ludźmi, którzy już dawno odlecieli. Ale kogo to obchodziło? W końcu wszyscy byliśmy młodzi i teraz liczyła się dla nas tylko ta noc. Jedyne co chciałam zrobić to znaleźć się w cholernej łazience, miałam w sobie tyle kultury, że nie mogłam sobie pozwolić na zwymiotowanie komuś pod nogi. Do celu dzielił mnie tylko jeden zakręt w lewo. Już miałam w niego wchodzić, gdy nagle jakaś para wpadła na mnie z takim impetem, że aż odbiłam się od ściany i zsunęłam po niej. Próbowałam szybko podnieść się na nogi, ale moje wnętrzności od razu dały mi do zrozumienia, że to zły pomysł. Wolniej, niż przed chwilą próbowałam postawić się do pionu, aż w końcu mi się udało! Gdy dyskotekowe światła, oświetliły twarze pary, która na mnie wpadła zrobiłam wielkie oczy.
– R-Ryan?! – oniemiałam, a dla mojego żołądka to już było za dużo. Nie wiem co mnie bardziej zdenerwowało, to że ten cholerny dupek sekundę wcześniej zabawiał wargi małej, niewinnej Marcy Thompson czy też to, że zwymiotowałam im praktycznie pod nogi!